Po przeczytaniu artykułu o studenckim życiu w akademiku na Chrobrego („KM” nr 50/17) nie mogę odmówić sobie komentarza.

To, że studenci głośno się bawią, nie jest tajemnicą. Wystarczy przejść obok akademika o dowolnej porze. Pomijam fakt, że studenci bronią się mówiąc, że jeden człowiek ich terroryzuje, bo to znaczyłoby, że kiepsko z ich inteligencją. Zdziwił mnie jednak bardzo komentarz ze strony uczelni. Powiedziano, że tenże akademik jest jednym z najbardziej strzeżonych budynków w mieście. Rozumiem, że na to, co tam się dzieje jest przyzwolenie władz uczelni. Żeby nie być gołosłowną, przytoczę przykład. Często przechodzę przy akademiku, wracając ze spaceru nad jeziorem. W maju bądź czerwcu u.br. na terenie akademika od strony ulicy pod czujnym okiem kamer młodzież w licznej grupie się bawiła. Dwa dni z rzędu grillowali, pili piwo, głośno przy tym się zachowując. Puszki po piwie lądowały poza ogrodzeniem na chodniku a wulgaryzmy sypały się jak na melinie. Potrzeby fizjologiczne załatwiali pod drzewami w miejscu zabawy przy uciesze ogółu. Pierwszego dnia to zignorowałam, ale następnym razem, widząc to samo, zadzwoniłam do oficera dyżurnego w WSPol. Przedstawiłam sytuację, po czym pan odpowiedział,że już się tym zajmuje. Zatrzymałam się naprzeciwko akademika i przez ok. godz. rozmawiałam przez telefon, obserwując, co się dzieje. Nie pojawił się nikt, kto zwróciłby im uwagę a i wśród bawiących się nie zauważyłam wyraźnej zmiany zachowania. Natomiast kilka razy donosili piwo z pobliskiego Kauflandu. Nieprawdą zatem jest, że nikt nie zgłaszał niewłaściwego zachowania studentów. Zgłoszenia są zwyczajnie ignorowane, a skoro czujne oko kamery widzi, co robią studenci i nie ma na to reakcji, to jest na to zgoda uczelni.

Ewa Kacprzak